No dobrze, wytłumaczę więc o co mi chodzi, tylko proszę potem nie pisać, że zaśmiecam wątek.
Mamy oficjalną imprezę, z dużymi pieniędzmi (jak na realia przeciętnego obywatela), transmitowaną przez telewizję. Przed imprezą rywale się obrażają, w trakcie walki jeden z nich "zapomina", że miał używać tylko rąk, przewraca przeciwnika i kopie. Zaczyna się ogólna zadyma, do klatki wpada trener i wykręca nogę leżącego, aż coś w niej strzeliło (sam tak powiedział). Kiedy emocje opadają zawodnik udziela się w mediach już na spokojnie, na chłodno i pisze, że zachował się tak dlatego, bo walczył ze świnią. Wy przeciwstawiacie temu wydarzeniu towarzyskie zawody, w których znajomi kopią sobie piłkę na poziomie amatorskim, albo biegają na setkę np. w 20 sekund. Po imprezie podają sobie ręce i idą razem na piwo, czy na grilla. Uważacie, że wszystkie te sytuacje są tożsame i nie można przez ich pryzmat oceniać całej dyscypliny. Moim zdaniem jest to rozumowanie całkowicie błędne i dlatego napisałem, że nie o poziom rywalizacji mi chodzi. Oczywiście, można twierdzić, że to co działo się na gali nie jest codziennością MMA, ale chyba każdy przyzna, że nie był to też jakiś niespotykany wyjątek. Walka w klatce i cała jej otoczka po prostu sprzyja takiemu zachowaniu, w każdym razie na pewno bardziej niż przywołany przez Was bieg na 100 m, czy zdecydowana większość dyscyplin.
Żeby nie było nieporozumień, nie uważam, że takie walki powinny być zakazane. Jeśli są jakieś reguły zapobiegające poważnym kontuzjom, są zawodnicy, sponsorzy, kibice, to proszę bardzo. Ja po prostu tylko nie uważam tego za sport. Błachowicz pochodzi z mojego regionu i naprawdę szczerze się cieszę, że mu się powiodło, a nawet kibicuję jego dalszej karierze. Jednak w żadnym plebiscycie na sportowca miesiąca, roku, czy stulecia nie będę na niego głosował, bo w moim rozumieniu nie jest sportowcem. Tylko tyle.